deutsch | english

Publikacje


PUBLIKACJA - ANGORA

Na spokojnej opolskiej wsi osiadł artysta Leszek Żegalski. Obrazoburca i skandalista. Pierwszą swoją wystawę miał w …Luwrze. AUTOPORTRET W ZEWNĘTRZU

Był rok 1981. Jako 22- letni student Akademii Sztuk Pięknych pierwszy raz wyjechał z kolegą na Zachód. W Paryżu poszli do Luwru, w muzealnej ubikacji powiesili swoje obrazki malowane na kartonie pejzaże. Potem znajomym opowiadali, że ich obrazy wiszą w jednym z najsłynniejszych muzeów świata. W czasie studiów razem z dwoma kolegami- Piotrem Naliwajką i Januszem Szpytem- założyli malarską grupę trzech, którą nazwali Tercetem Nadętym. Kpili w oczy z krytyków i dominującej wtedy w malarstwie abstrakcji. Oni malowali realistycznie, przykładali ogromną wagę do starannego warsztatu, malarskiego rzemiosła, a tematy brali prosto z rzeczywistości. W obrazie Żegalskiego „ Niech żyje krowa!” byk wspina się na tyłek żującej trawę krasuli. „Epizod bitewny, czyli sraczka samuraja” przedstawia kucającego na polu człowieka w zbroi i kasku motocyklisty. Obraz kupił koncern Yamaha. Socjalistyczna rzeczywistość była dla nich za ciasna. Żegalskiemu urzędniczka nie chciała wpisać do dowodu zawód artysty, bo nie miał stosownej legitymacji, a sam dyplom Akademii Sztuk Pięknych uznała za niewystarczający. Tercet Nadęty pierwszy w PRL-lu zaczął reklamować swoje wystawy w radiu i gazetach. W radiowej Trójce zamówili spot reklamowy, w którym spiker miał mówić, że są najlepszymi malarzami. - Nie chcieli tego nadawać- opowiada Leszek Żegalski- kiedyś nawet postraszyliśmy ich prawnikiem.

Do jednej z gazetowych reklam dali swoje zdjęcie nago, z ledwie przysłoniętymi wstydliwymi częściami ciała. W 1988 roku, u schyłku komuny, zaczęli wydawać własną gazetkę- autorski biuletyn o sztuce, nazwany „Bengalem”.
- Drukowaliśmy ją w partyjnej drukarni Domu Partii w Katowicach- wspomina Żegalski- na lewo, bez cenzury. Drukarzom płaciliśmy wódką, a oni po pijanemu robili błędy w składzie, których nikt nie poprawiał. Wychodziły z tego czasem absurdy. Bawiliśmy się, ale też prowokowaliśmy do dyskusji. W jednym z zaproszeń na wystawę napisali: „Zobaczycie piękne obrazki, czasem może trochę świńskie. Będą pejzaże, portrety, sceny figuralne z nagimi babami oczywiście. Dla każdego coś miłego, moi Państwo, i wszystko jak żywe. Jednym słowem, pardon, dwoma, PRAWDZIWE MALARSTWO, nowoczesne, wspaniałe i dla ludzi. Zapraszamy uprzejmie. Krytykom sztuki wstęp wzbroniony.” W 1988 roku namalował chłopa jadącego furmanką, który na wozie wiezie ofiarę motocyklowego wypadku. Obraz „Wartki Jonek, czyli wypadek motocyklisty” zdobył Grand Prix na Ogólnopolskiej Wystawie Młodej Plastyki Arsenał . Leszek Żegalski stał się znany i uznany. Rok póżniej wyjechał z Polski do Belgii i Niemiec. CENZURA W WOLNYM ŚWIECIE

- Myślałem, że trafiam do wolnego świata, gdzie wolno wszystko, bo tam jest demokracja. Ale to się okazało g…prawdą. Tam policja nie pozwoli człowiekowi pokazać sztuki na chodniku, bo za to można iść do pierdla- wspomina okres, gdy jak znany dziś w świecie grafficiarz Bunksy malował obrazy na murach. Ale dalej prowokował artystycznie. Na jeden z wernisaży w niemieckiej galerii przygotował z żoną ulotki z ich manifestem malarskim oraz białe płótno z napisem: „To nie sztuka, to mafia!”. Jeszcze z błędem pisarskim, bo słabo znali niemiecki. Gdy on w tłumie gości rozwinął baner, ona z balkonu rzucała ulotki. Ochrona natychmiast ich wyrzuciła. Na innym otwartym spotkaniu z dziennikarzami, gdy padło pytanie:” Kto chce coś powiedzieć o sztuce?”, Magdalena Żegalska zaczęła czytać ich manifest. Zabrano jej mikrofon.
- W wolnym świecie okazało się, że o sztuce można mówić tylko to, co jest akceptowane, co inni spodziewają się usłyszeć- wspomina Leszek Żegalski- Dopiero na Zachodzie poznałem, co to jest cenzura. W Polsce za komuny tylko jeden obraz zdjęto mi z wystawy, i to dopiero dwa dni po otwarciu, „Opus Dei”, przedstawiający Chrystusa na ubikacji. W Niemczech telewizja odmówiła emisji filmu o Tercecie Nadętym, bo był zbyt obsceniczny. Cenzura zaczynała się już od portiera w instytucji, pytającego, do kogo się idzie, czy było się umówionym, na którą godzinę. Dla mnie to wtedy był szok. W 1989 roku w jednym z muzeów w Kolonii powiesił własny obraz obok obrazów francuskiego kubisty Georges’a Braque’a. Żona malarza i jego siostra obserwowały strażników, żeby nikt nie zauważył akcji. Zrobili potem kilka zdjęć i spokojnie wyszli. Znajomy z tego muzeum opowiadał im potem, że personel dopiero po kilku dniach zorientował się, że na sali wisi „obcy” obraz. Zdjęto go po cichu, żeby nie było skandalu, że muzeum jest słabo chronione. Ale obrazu autorowi nie zwrócili.
- Nie zrobiłem tego dla sławy, ale dla kawału- wspomina- Może gdybym ten numer powtórzył kilka razy, to bym wypłynął w mediach, ale szkoda mi było moich obrazów. W każdy staram się włożyć jak najwięcej i uważam, że są dobre. Przebił się, choć nie lubi oceniać swojego sukcesu. Bo niby jak? Ilością wystaw, zleceń na obrazy, cenami jakie osiągają? Takie informacje może robią wrażenie na ludziach, ale do prawdziwej wartości sztuki często mają się nijak. Jako uznany portrecista malował portrety znanych ludzi: bankierów, biznesmenów, tenisisty Borisa Beckera, królowej belgijskiej Beatrix, Tiny Turner, Romana Polańskiego, Michaela Jacksona, Aleksandra Kwaśniewskiego. Niechętnie jednak mówi o pracy ze znanymi z tego świata. Bo to nie jest tak, że spędza z portretowanymi całe dnie, malując pozującego z natury. Obraz powstaje na podstawie fotografii, zrobionej specjalnie albo czasem wręcz dostarczonej. Jedyne, co może w tej sytuacji artysta, to zgodzić się albo odmówić.
- Portrety maluję niechętnie- opowiada Leszek Żegalski- Wielu malarzy portrecistów obawia się reakcji portretowanych na swój wizerunek. To jest stres dla artysty. Kobiety, zresztą też mężczyźni, chcą wyglądać ładniej na portrecie, a przecież swój obraz znamy tylko z luster czy fotografii, gdzie zawsze jest trochę zmieniony, zniekształcony. PAłACYK W MAłEJ TOSKANII

Do Polski wracał co roku na wakacje- parę tygodni wycieczki po kraju. W 1999 roku, w czasie jednej z takich wycieczek, razem z żoną objechali Dolny Sląsk i południową Opolszczyznę. Tak znalazł między innymi opuszczony, zdewastowany pałacyk w Wilemowicach koło Paczkowa.
- Trafiliśmy tu trochę przez przypadek, ale widokowo było bardzo ładnie- wspominają z żoną Magdaleną- Jak w Toskanii albo w Dolinie Loary. Podgórskie krajobrazy, mnóstwo zrujnowanych pałaców, małe miasteczka, malownicze ryneczki. W Polsce nie ma takiego drugiego regionu. Spodobało się nam. Potem w ofercie nieruchomości znaleźliśmy do sprzedaży pałac w Wilemowicach. Kupiliśmy go trochę w odruchu serca. Zresztą zawsze, mieszkając w Belgii czy Niemczech, wiedzieliśmy, że kiedyś wrócimy do Polski, tylko nie wiedzieliśmy gdzie. Wyremontowali ruinę na mieszkanie dla siebie i pracownię malarską dla niego. Zaczęli życie na wsi, na głębokiej polskiej prowincji, daleko od muzeów, galerii sztuki, akademii.
- Dwanaście lat temu to była biedna popegeerowska wioska. Kompletne zadupie, choć tylko godzinę drogi autem od Opola czy Wrocławia- wspominają oboje- Dla miejscowych byliśmy kimś kompletnie obcym, naiwniakami z Niemiec. Wiele się od tego czasu we wsi zmieniło. Żegalski maluje czasem pejzaże w wybranych, klimatycznych miejscach po sąsiedzku. Drogę do Ziębic, wzgórza nad Otmuchowem, drzewa w Karłowicach czy jabłonie w Grądach. W swoich katalogach Leszek Żegalski pisze, że mieszka na Dolnym Ślasku. Geograficznie to prawda, ale formalna granica województw biegnie kilka kilometrów za jego pałacem. Przysiadł na skraju województwa i Opolszczyzna nie zauważyła , że ma u siebie znanego artystę. Kilka lat temu miał w Opolu dużą wystawę w BWA, ale do opolskiego środowiska jakoś nie przystaje. Ten skrawek Opolszczyzny, gdzie zamieszkał, dalej pozostał końcem świata. Z kiepskimi drogami, brakiem dojazdu w niektóre srogie zimy, gdy przez kilka dni nie sposób dostać się do głównej drogi. Od tego roku do ich wioski nie ma nawet jednego kursu autobusem.
- Ja nie lubię wielkiego świata. Dla mnie takie życie ma urok- deklaruje Magdalena Żegalska.
- Tu jest pięknie, ale spokój czasem mnie denerwuje- uśmiecha się Leszek Zegalski- Gdy potrzebuję więcej ruchu, wsiadam w samochód i jadę gdzieś do miasta. KOGO INTERESUJE MALARSTWO?

Tercet Nadęty przestał istnieć 20 lat temu. Dziś już Leszek Żegalski nie publikuje artystycznych obrazoburczych manifestów, bo też i sztuka przestała ludzi interesować. Nie jest cool, nie piszą o niej w bulwarowej prasie.
- Malarstwo przestaje być modne- mówi Żegalski- staje się sztuką niszową, dla wąskiego grona, tak jak poezja czy opera. Wypiera je fotografia, film, wideoklipy. Ale malarze istnieć będą zawsze.

Ten wyjazd na polską prowincję stał się jego manifestem artystycznym. Protestem przeciwko marginalizacji znaczenia sztuki, a malarstwa w szczególności. Przeciwko kulturze masowej, wylewającej się na cały świat z ekranów telewizyjnych, w której ginie wrażliwość, zachwyt nad piękną chwilą, niespotykaną gdzie indziej swojskością.
- Nie wiem, czy malarstwo to dla mnie fatum, czy dar, ale nie mogę się tego pozbyć- przyznaje Leszek Żegalski- Coś mi każe malować bez względu na to, jak to wyjdzie , co z tego zostanie i czy znajdzie się ktoś, komu się to spodoba.

/Krzysztof Strauchmann ("Angora", 4 września 2011)/
^ powrót do góry

MAESTRO BARBARZYŃCA

Zanim się zacznie eksperymentować, trzeba najpierw mieć porządny warsztat - uważa Leszek Żegalski

Gdy w połowie lat 80. w galerii Stara Kordegarda swoje prace malarskie wystawiła Grupa Trzech, zwana też Tercetem Nadętym, uznano ich za nowych barbarzyńców. Leszek Michał Żegalski, Piotr Naliwajko i Janusz Szypt zaprezentowali świetny warsztat i kompletny brak czołobitności wobec patriotycznej polskiej sztuki XIX wieku. Leszek Żegalski, lider grupy przedstawiający się jako Maestro, nie tylko swobodnie traktował polskie malarstwo historyczne, ale też kpił z całego nurtu abstrakcji. Grupa przestała istnieć w 1990 r., a Żegalski stał się jednym z najbardziej wziętych portrecistów na świecie. Malował dla szwajcarskich bankierów, niemieckich przemysłowców. Ceny jego obrazów dochodzą do 50 tys. euro.

Jego kariera rozpoczęła się w sierpniu 1988 r., gdy przesłał swój obraz "Wartki Jontek" (znany potem jako "Wypadek motocyklisty") na Ogólnopolską Wystawę Młodej Plastyki Arsenał '88. Obraz zachwycił Franciszka Starowieyskiego. O tym, że praca jest godna uwagi, przekonał on innego jurora - Romana Opałkę, słynnego polskiego malarza mieszkającego we Francji. Żegalski zdobył Grand Prix. Poparcie Opałki dla Żegalskiego miało swoję pikanterię, bo laureat nie ukrywał, iż nie cierpi sztuki, jaką uprawia Opałka. "Żegalski nie zauważa niczego, co się wydarzyło w latach 60. czy 70. Świadomie pomijając to wszystko, jest dla mnie fascynującym barbarzyńcą" - stwierdził Opałka.

Trup sztuki

Za swych mistrzów 44-letni Żegalski uważa Velázqueza, van Dycka, Tintoretta i Tiepola. Bliska jest mu też twórczość polskich pejzażystów z przełomu XIX i XX wieku - Jana Stanisławskiego, Józefa Chełmońskiego, Juliana Fałata i Maksymiliana Gierymskiego. Studiował najpierw w ASP w Katowicach (u Jerzego Dudy-Gracza), a potem w Krakowie. W jednym z manifestów napisał, że szkoła krakowska jest "trupem Sztuki, skamieliną, nie dającą żadnych podstaw studiującym w niej artystom". Żegalski nie cierpi też krytyków, którzy lekceważą sztukę realistyczną, stawiając na piedestale abstrakcję. Przypomina anegdotę o znanych krytykach, którym pokazano dzieła autorstwa małpy i słonia, a oni ocenili je jako rewelacyjne. - Może więc zwierzęta z ZOO będą zarabiały na swoją karmę malowaniem obrazów? A krytycy niech przeniosą się do klatek. Uważam to za dobry pomysł. Dwadzieścia lat temu nazwałbym tych krytyków półgłówkami, teraz stałem się łagodniejszy - mówi "Wprost" Żegalski. Artysta uważa, że historia przyznała mu rację, bo malarstwo realistyczne, czerpiące z dorobku dawnych mistrzów, jest coraz bardziej cenione. Maestro Żegalski od kilkunastu lat mieszka i tworzy za granicą (najpierw w Niemczech, obecnie w Belgii). Gdy przyjeżdża do Polski, mieszka w wyremontowanym przez siebie pałacu w Wilemowicach na Dolnym Śląsku. Kilkanaście lat temu podczas Kunstmesse w Kolonii bez zgody powiesił swoje pejzaże obok obrazów kubisty Georges'a Braque'a. Dopiero po kilku dniach organizatorzy zorientowali się, że mają superatę na sali - prace Żegalskiego usunięto w asyście policji.

Po pierwsze - porządny warsztat

Malarstwo Żegalskiego określa się mianem "neorealizmu egzystencjalnego". Maestro lubi alegorie, ale nie rezygnuje przy tym z wiernego, wręcz fotograficznego odtworzenia rzeczywistości. Na jednym z obrazów namalował postać, będącą połączeniem samuraja, motocyklisty i osoby przygotowującej się do załatwienia naturalnej potrzeby. Dzieło kupił do swej kolekcji koncern Yamaha. Na innym obrazie Maestro sportretował kierowcę Formuły 1 jako Stańczyka naszych czasów. Jego specjalnością są portrety oraz malowidła ścienne nawiązujące do prac Giovanniego Battisty Tiepola. Freski Żegalskiego zdobią pałace przemysłowców i arystokratów we Włoszech, Francji i Szwajcarii. - Zaczynałem od pejzaży i nadal je maluję, bo lubię nasz spokojny polski krajobraz, szarozielonkawe łąki, a na nich pasące się krowy - opowiada Żegalski. Zadaniem sztuki, w jego przekonaniu, jest docieranie do przeciętnego człowieka, a nie udawanie metafizycznych uniesień. - Zanim się zacznie eksperymentować, trzeba najpierw mieć porządny warsztat. To jest jak z muzyką: nikt nie będzie słuchał człowieka, który próbuje grać na skrzypcach, chociaż nie umie - mówi. Franciszek Starowieyski namawia go do powrotu do kraju. Chciałby, aby Maestro malował wielkie płótna o narodowym charakterze. Żegalski w odpowiedzi cytuje chińską maksymę o artyście, który jest jak drzewo - korzeniami wyrasta z ojczystej ziemi, ale gałęziami obejmuje cały świat.

/Łukasz Radwan (Tygodnik "Wprost", Nr 1072, 16 czerwca 2003)/
^ powrót do góry

EGZYSTENCJA WEDŁUG MAESTRA

Po raz pierwszy zetknąłem się ze sztuką Leszka Michała Żegalskiego w połowie lat osiemdziesiątych. W szacownych Łazienkach Królewskich, w galerii zwanej Starą Kordegardą wystawiła swe prace malarskie w atmosferze skandalu obyczajowego i sensacji artystycznej, "Grupa Trzech", zwana też "Tercetem Nadętym", którą tworzyli obok L. M. Żegalskiego, Piotr Naliwajko i Janusz Szypt. Niekwestionowanym liderem tej grupy, w sensie założeń ideowych zawartych w rozlicznych manifestach, a także realizacji stricte artystycznych, był od początku Żegalski. To właśnie "Maestro" skupiał na sobie uwagę bezkompromisowością poglądów i śmiałością ikonograficznych rozwiązań. I choć grupa wystawiała potem przez długi czas razem, drogi jej członków powoli zaczynały się już rozchodzić. Jej lider wyjechał najpierw do Niemiec, aby następnie w Belgii próbować ułożyć swe artystyczne życie. Zanim do tego jednak doszło, pewnego upalnego sierpniowego dnia 1988 roku przed obrazem "Wartki Jelonek" (znanym później jako "Wypadek motocyklisty") w warszawskiej Hali Gwardii zatrzymało się na dłużej dwóch mężczyzn. Obaj byli członkami jury Ogólnopolskiej Wystawy Młodej Plastyki "Arsenał 88", którą zwiedziło ponad 100 tysięcy ludzi, co do dziś jest nie pobitym rekordem frekwencji na wystawach sztuk plastycznych w Polsce. Zachwyt jednego z nich nad sztuką Żegalskiego trwa do dnia obecnego i zaowocował długoletnią przyjaźnią obu artystów. Mowa oczywiście o Franciszku Starowieyskim. Tym drugim jurorem zaś był nie kto inny, jak sam Roman Opałka. To ich głosy głównie przesądziły, że jury "Arsenału 88" przyznało swe Grand Prix Leszkowi Michałowi Żegalskiemu. Taki był początek wielkiej kariery, pełnej wzlotów i upadków, sukcesów i okresów zwątpienia, głosów zachwytu, ale i oburzenia i zwykłej polskiej zawiści. L. M. Żegalski pozostał jednak cały czas sobą i konsekwentnie budował swe credo artystyczne, zarówno na Zachodzie, jak i w czasie częstych pobytów w Polsce.

Co zatem jest takiego intrygującego w sztuce malarskiej Leszka M. Żegalskiego, że pozwala na upatrywanie w Nim jednego z najwybitniejszych polskich malarzy współczesnych? Najprościej byłoby powiedzieć, że jest łatwo rozpoznawalny na rynku sztuki, że ma swój podpis malarski, że można go określić, jak chcą Amerykanie, mianem "be like". To wszystko w sztuce jest bardzo ważne, bowiem tylko wielcy artyści są oryginalni a ich twórczość posiada walor uniwersum i jest przy tym niepowtarzalna.

Na czym zatem konkretnie polega fenomen artystyczny Leszka M.. Żegalskiego? Pisząc o młodym malarstwie polskim i formułując nowe w nim tendencje, jedną z nich nazwałem "neorealizm egzystencjalny". Przewodnim motywem tego malarstwa jest ludzkie zmaganie się z losem. Reprezentanci tego nurtu (m.in. Piotr Naliwajko, Janusz Szpyt, Józef Panfil, Tadeusz Boruta, Józef Karkoszka, Kazimierz Kalkowski) nie rezygnując z dążności do wiernego odtwarzania rzeczywistości, odrzucając piękno formalne na rzecz odsłonięcia prawdy psychologicznej, wydobywając z otaczającego świata to, co w nim powszechne, na pierwszy plan wysuwają aspekt egzystencjalny. W tej sztuce, w jej jądrze, jest coś na kształt "słowiańskiej duszy", owego specyficznego wschodniego mistycyzmu, dostojewszczyzny - cierpienia i wzniosłości ukazanych bez patosu w realnym otaczającym świecie, z jego pięknem widzianym przez brud. "Przez ciebie płynie strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością" pisał Zygmunt Krasiński i te właśnie słowa oddają chyba najgłębiej sens malarstwa Leszka M. Żegalskiego, który obok wspomnianych wyżej malarzy jest czołowym przedstawicielem "neorealizmu egzystencjalne-go".

To właśnie w Jego pracach najsilniej przekraczane są granice realności, uduchowiona jest materia. Pojawia się rys autobiograficzny, w zaskakujących i prowokujących zestawieniach personalnych. Artysta ten często sięga po cytaty z malarstwa historycznego, powołuje się na dawnych mistrzów, lawiruje między wielkimi stylami w sztuce. Kiedy przyglądam się obrazom "Maestra" z Jego ostatnich wystaw w Polsce, widzę, że właściwie niewiele się w obrazach Żegalskiego zmieniło. To, o czym pisałem powyżej, charakteryzowało Jego twórczość już dużo wcześniej. Dziś jest ona jeszcze bardziej dojrzała w sensie zarówno formalnym, jak ikonograficznym. Ten sam, łatwo rozpoznawalny styl nasączony jest jeszcze bardziej gorzką ironią. Pozostał jednak pełen wewnętrznego ciepła dystans wobec dramatu, którego nosicielami są bohaterowie Jego obrazów, budowanych nadal solidną konstrukcją planów i postaci. Ich powierzchnia ciągle urzeka zgaszonym kolorytem tła, ostrym i pewnym rysunkiem, skontrastowanymi smugami światła i cienia. Leszek Michał Żegalski od kilkunastu już lat mieszka w Niemczech i tam właśnie kontynuuje swą artystyczną działalność. Ostatnio przeniósł się jednak do Belgii, by tu z kolei próbować osiągnąć pełnię twórczego wyrazu. Tadeusz Kantor był mawiać, że by zostać artystą narodowym, wpierw trzeba zostać artystą międzynarodowym. Żegalski ma wszelkie kwalifikacje warsztatowe i wiarygodność ikonograficzną być już dziś malarzem na wskroś polskim, będąc jednocześnie rozumianym na Zachodzie.

Wspomniany wcześniej Franciszek Starowieyski namawia od dłuższego już czasu "Maestra" na powrót do kraju na stałe. Widzi w Nim malarza wielkich realizacji plafonowych. Sugeruje też opracowanie artystyczne wielkiej ściany w Sejmie, realizacje wielkich płócien o narodowym charakterze.

Wydaje się jednak, że L. M. Żegalski bardziej niż konstatacją Kantora czy namowami Starowieyskiego zdaje się na dziś przejmować chińską maksymą, która mówi, że artysta jest jak drzewo - korzeniami wyrasta z ojczystej ziemi, ale gałęziami obejmuje cały świat. Jego cała dotychczasowa sztuka w swej warstwie, zarówno ikonograficznej, jak i ikonologicznej, ma polskie, narodowe konotacje. Jednak jej przesłanie, ukryty sens, metafizyczny wymiar pozwala to wielkiej próby malarstwo smakować również w krajach na zachód od Łaby czy za Wielką Wodą.

Życząc Leszkowi wielkiej międzynarodowej kariery, chciałbym też częściej móc oglądać jego głęboko ludzkie, świetnie opracowane formalnie i po prostu piękne malarstwo, w salonach i galeriach sztuki nad Wisłą.

Jarosław M. Daszkiewicz (Warszawa, październik 2000)
^ powrót do góry

BARBARZYŃCA NADCHODZI!

Maluje wielkoformatowe obrazy, ale nie jak Pan Bóg przykazał na płótnach, tylko na starych zniszczonych plandekach. Jego dzieła zdobią już wiele ścian w rezydencjach słynnych europejskich rodów (m.in. rodziny Toblerone) i firm (m.in. Yamahy). Leszek Żegalski, były lider słynnego w latach 80. Tercetu Nadętego, przedstawiający się jako Maestro, nie tylko swobodnie traktuje polskie malarstwo historyczne, ale też kpi z całego nurtu abstrakcji. "Żegalski nie zauważa niczego, co się wydarzyło w latach 60. czy 70. Świadomie pomijając to wszystko, jest dla mnie fascynującym barbarzyńcą" - stwierdził przed laty Roman Opałka. Od 29 czerwca przez miesiąc będzie można podziwiać (i kupować) prace Maestra. Wystarczy odwiedzić stołeczną Galerię Katarzyny Napiórkowskiej (Rynek Starego Miasta). (ŁR)

Łukasz Radwan (Tygodnik "Wprost", Nr 1178, 03 lipca 2005)
^ powrót do góry

SPOTKANIE Z ROZSTANIEM

Rozmowa z Romanem Opałką

Jarosław Świerszcz: Był Pan w Polsce w zeszłym roku trzy razy. Czy te trzy bytności w kraju dają Panu możliwość określenia sytuacji we współczesnej sztuce polskiej, sztuce końca lat 80-tych?

Roman Opałka: To bardzo trudne pytanie. Właściwie byłoby z moich pozycji niezręcznością jakieś opiniowanie. Ale żeby nie wymigać się z tego pytania. Wydaje mi się, że istnieje niebezpieczeństwo, nie tylko w polskiej sztuce, także w światowej, ale przede wszystkim w polskiej, łatwości robienia tego, co robi cały świat.

Jarosław Świerszcz: w czasie ostatniej wizyty w kraju został Pan zaproszony do udziału w Jury "Arsenału '88". Jak Pan ocenia tę wystawę, która wywołała tyle sporów i kontrowersji w środowisku artystycznym i u publiczności? Roman Opałka: Jeżeli ta wystawa miała powodzenie, to przede wszystkim przez swoje podobieństwo do sytuacji politycznej w tym kraju, odzwierciedlała chęć wyjścia z sytuacji, która była i jest ciężarem. Z drugiej strony odniosłem wrażenie, negatywne wrażenie, niesłychanego chaosu, niesłychanego bełkotu. Większość z tych młodych ludzi wydawała mi się jakby zagubiona. Byłem trzy razy w zeszłym roku w Polsce m.in. w czasie trwania "Arsenału", gdzie zaproszono mnie do Jury przy okazji pobytu w Warszawie.

Zapytano mnie czy wziąłbym udział? Ja oczywiście nie odmówiłem - cała przyjemność po mojej stronie. Musiałem jednak zatem w sposób bardziej odpowiedzialny zastanowić się czym jest ta zastana sytuacja na wystawie i jak na nią zareagować, kogo wyróżnić, komu dać nagrodę. Grand Prix otrzymał, pamiętam, Leszek Żegalski. Może to nieskromnie zabrzmi, ale chyba dzięki mnie otrzymał tę nagrodę. Jak już się Pan zorientował w trakcie naszych dyskusji z ostatnich dni, ja nie daje się tak łatwo zepchnąć na inne tory. Mam swoje bardzo "twarde" poglądy.

Mimo że Żegalski jest z zupełnie innego świata, innego rodzaju sztukę tworzy, sztukę, która jest dalszym ciągiem historii sztuki tej, która nie zauważa tego wszystkiego, co się zdarzyło w sztuce lat 60-tych czy 70-tych.

On jakby, co wynika z jego mentalności, pomija to wszystko, nie zauważa tego. Jest dla mnie takim fascynującym barbarzyńcą. On najlepiej z wszystkich biorących udział w wystawie w tym całym chaosie, oddał wulgarność, którą widzi się w Polsce... w pijaństwie, w tej narodowej tragedii.

Ja nie mówię, o kraju alkoholików, ja mówię o kraju, w którym to pijaństwo tak widać. Tak jak na obrazie Żegalskiego, on sam wydaje się artystą niezwykle interesującym w swej twórczości, jako ktoś, kto niezależnie od tego, co się wydarzyło w sztuce światowej, robi rzecz, która zaskakuje siłą.

Oczywiście zwróciłem też uwagę na innych młodych artystów, ale jeśli mówię właśnie o Leszku Żegalskim, to po to, by podkreślić jego oryginalność i typowość dla sytuacji w Polsce. Jak rozumiem słowo "typowość"... Żegalski dobrze obrazuje to, czym jest dziś, w sposób zbyt ilustracyjny może, ale z dużą siłą, sytuacjia polska. (...)"

Jarosław Świerszcz (BW ART Katowice, 1989)
^ powrót do góry

WYDZIELINA Z ARTYSTY

Obszerny artykuł nt. sztuki współczesnej. www.wprost.pl

Łukasz Radwan (Tygodnik "Wprost", Nr 1154, 16 stycznia 2005)
^ powrót do góry

IMPRESJE MIKOŁOWSKIE

'Maestro' Leszek Żegalski, jak sam o sobie mówi 1/3 Tercetu Nadętego (grupy artystów kiedyś gwałtownie odwołujących się najlepszych realistycznych tradycji malarstwa) sam siebie nazywa 'jedynym prawdziwym dadaistą'. Jego obrazy zadziwiające techniczna biegłością łączą w sobie prowokacyjną szczerość ('Akt kobiety') z przypowieścią o sensie ludzkiej egzystencji, wyrażoną np.: w obrazie przedstawiającym postać mężczyzny zakutego w zbroję, niby bezpiecznego lecz szamoczącego się beznadziejnie w sieci dziwacznych przeszkód: słupów, znaków drogowych, itp.

Andrzej Pollo, 2005 "Impresje Mikołowskie 1995"
^ powrót do góry

PUBLIKACJE

2015

  • Malarstwo egzystencjonalnej prawdy (Artysta i sztuka, 2015 rok)

2014

  • Po prostu maluję (Czas na wnętrze, styczeń 2014 rok)

2011

2007

  • Edycja nowego katalogu 2007 "The best of Maestro Zegalski"

2003

  • TV Neuws, Holland, reportaż z wystawy w Beuningen
  • RTL Editie Nl, "Boulevard" o wystawie w Beuningen

2001

  • Książka "14 artisti per il piccolo principe", Feltre, Italien
  • Książka "Słownik Malarzy Polskich", Wydawnictwo Arkady, Warszawa

1997

  • Książka "14 Malerei heute", Prof. Franz Schilke, Verlag Medizin & Kunst

1995

  • Książka "Malarstwo Młodych 1980-1990", J. Daszkiewicz


1991

  • TVP Warszawa "Goście Franciszka Starowieyskiego - Leszek Żegalski"

1990

  • Film dokumentalny "Tercet Nadęty"

1988

  • TVP Warszawa "Grand Prix Arsenal 1988"
  • TVP Katowice "Grupa Trzech - Naliwajko - Szpyt - Żegalski"
  • Książka "Eros ist frei", Edition Hansen
  • bengal - gazeta o sztuce tercetu


inne



PLAKATY