Publikacje
| Publikacja - Angora
| Maestro Barbarzyńca |
Egzystencja według Maestra |
| Barbarzyńca nadchodzi! | Spotkanie z rozstaniem | Wydzielina z artysty | | Impresje Mikołowskie | PUBLIKACJA - ANGORANa spokojnej opolskiej wsi osiadł artysta Leszek Żegalski. Obrazoburca i skandalista. Pierwszą swoją wystawę miał w …Luwrze. AUTOPORTRET W ZEWNĘTRZUBył rok 1981. Jako 22- letni student Akademii Sztuk Pięknych pierwszy raz wyjechał z kolegą na Zachód. W Paryżu poszli do Luwru, w muzealnej ubikacji powiesili swoje obrazki malowane na kartonie pejzaże. Potem znajomym opowiadali, że ich obrazy wiszą w jednym z najsłynniejszych muzeów świata. W czasie studiów razem z dwoma kolegami- Piotrem Naliwajką i Januszem Szpytem- założyli malarską grupę trzech, którą nazwali Tercetem Nadętym. Kpili w oczy z krytyków i dominującej wtedy w malarstwie abstrakcji. Oni malowali realistycznie, przykładali ogromną wagę do starannego warsztatu, malarskiego rzemiosła, a tematy brali prosto z rzeczywistości. W obrazie Żegalskiego „ Niech żyje krowa!” byk wspina się na tyłek żującej trawę krasuli. „Epizod bitewny, czyli sraczka samuraja” przedstawia kucającego na polu człowieka w zbroi i kasku motocyklisty. Obraz kupił koncern Yamaha. Socjalistyczna rzeczywistość była dla nich za ciasna. Żegalskiemu urzędniczka nie chciała wpisać do dowodu zawód artysty, bo nie miał stosownej legitymacji, a sam dyplom Akademii Sztuk Pięknych uznała za niewystarczający. Tercet Nadęty pierwszy w PRL-lu zaczął reklamować swoje wystawy w radiu i gazetach. W radiowej Trójce zamówili spot reklamowy, w którym spiker miał mówić, że są najlepszymi malarzami. - Nie chcieli tego nadawać- opowiada Leszek Żegalski- kiedyś nawet postraszyliśmy ich prawnikiem.
Do jednej z gazetowych reklam dali swoje zdjęcie nago, z ledwie przysłoniętymi wstydliwymi częściami ciała. W 1988 roku, u schyłku komuny, zaczęli wydawać własną gazetkę- autorski biuletyn o sztuce, nazwany „Bengalem”.
- Myślałem, że trafiam do wolnego świata, gdzie wolno wszystko, bo tam jest demokracja. Ale to się okazało g…prawdą. Tam policja nie pozwoli człowiekowi pokazać sztuki na chodniku, bo za to można iść do pierdla- wspomina okres, gdy jak znany dziś w świecie grafficiarz Bunksy malował obrazy na murach.
Ale dalej prowokował artystycznie. Na jeden z wernisaży w niemieckiej galerii przygotował z żoną ulotki z ich manifestem malarskim oraz białe płótno z napisem: „To nie sztuka, to mafia!”. Jeszcze z błędem pisarskim, bo słabo znali niemiecki. Gdy on w tłumie gości rozwinął baner, ona z balkonu rzucała ulotki. Ochrona natychmiast ich wyrzuciła. Na innym otwartym spotkaniu z dziennikarzami, gdy padło pytanie:” Kto chce coś powiedzieć o sztuce?”, Magdalena Żegalska zaczęła czytać ich manifest. Zabrano jej mikrofon.
Do Polski wracał co roku na wakacje- parę tygodni wycieczki po kraju. W 1999 roku, w czasie jednej z takich wycieczek, razem z żoną objechali Dolny Sląsk i południową Opolszczyznę. Tak znalazł między innymi opuszczony, zdewastowany pałacyk w Wilemowicach koło Paczkowa.
Tercet Nadęty przestał istnieć 20 lat temu. Dziś już Leszek Żegalski nie publikuje artystycznych obrazoburczych manifestów, bo też i sztuka przestała ludzi interesować. Nie jest cool, nie piszą o niej w bulwarowej prasie.
Ten wyjazd na polską prowincję stał się jego manifestem artystycznym. Protestem przeciwko marginalizacji znaczenia sztuki, a malarstwa w szczególności. Przeciwko kulturze masowej, wylewającej się na cały świat z ekranów telewizyjnych, w której ginie wrażliwość, zachwyt nad piękną chwilą, niespotykaną gdzie indziej swojskością.
/Krzysztof Strauchmann ("Angora", 4 września 2011)/MAESTRO BARBARZYŃCAZanim się zacznie eksperymentować, trzeba najpierw mieć porządny warsztat - uważa Leszek ŻegalskiGdy w połowie lat 80. w galerii Stara Kordegarda swoje prace malarskie wystawiła Grupa Trzech, zwana też Tercetem Nadętym, uznano ich za nowych barbarzyńców. Leszek Michał Żegalski, Piotr Naliwajko i Janusz Szypt zaprezentowali świetny warsztat i kompletny brak czołobitności wobec patriotycznej polskiej sztuki XIX wieku. Leszek Żegalski, lider grupy przedstawiający się jako Maestro, nie tylko swobodnie traktował polskie malarstwo historyczne, ale też kpił z całego nurtu abstrakcji. Grupa przestała istnieć w 1990 r., a Żegalski stał się jednym z najbardziej wziętych portrecistów na świecie. Malował dla szwajcarskich bankierów, niemieckich przemysłowców. Ceny jego obrazów dochodzą do 50 tys. euro. Jego kariera rozpoczęła się w sierpniu 1988 r., gdy przesłał swój obraz "Wartki Jontek" (znany potem jako "Wypadek motocyklisty") na Ogólnopolską Wystawę Młodej Plastyki Arsenał '88. Obraz zachwycił Franciszka Starowieyskiego. O tym, że praca jest godna uwagi, przekonał on innego jurora - Romana Opałkę, słynnego polskiego malarza mieszkającego we Francji. Żegalski zdobył Grand Prix. Poparcie Opałki dla Żegalskiego miało swoję pikanterię, bo laureat nie ukrywał, iż nie cierpi sztuki, jaką uprawia Opałka. "Żegalski nie zauważa niczego, co się wydarzyło w latach 60. czy 70. Świadomie pomijając to wszystko, jest dla mnie fascynującym barbarzyńcą" - stwierdził Opałka. Trup sztukiZa swych mistrzów 44-letni Żegalski uważa Velázqueza, van Dycka, Tintoretta i Tiepola. Bliska jest mu też twórczość polskich pejzażystów z przełomu XIX i XX wieku - Jana Stanisławskiego, Józefa Chełmońskiego, Juliana Fałata i Maksymiliana Gierymskiego. Studiował najpierw w ASP w Katowicach (u Jerzego Dudy-Gracza), a potem w Krakowie. W jednym z manifestów napisał, że szkoła krakowska jest "trupem Sztuki, skamieliną, nie dającą żadnych podstaw studiującym w niej artystom". Żegalski nie cierpi też krytyków, którzy lekceważą sztukę realistyczną, stawiając na piedestale abstrakcję. Przypomina anegdotę o znanych krytykach, którym pokazano dzieła autorstwa małpy i słonia, a oni ocenili je jako rewelacyjne. - Może więc zwierzęta z ZOO będą zarabiały na swoją karmę malowaniem obrazów? A krytycy niech przeniosą się do klatek. Uważam to za dobry pomysł. Dwadzieścia lat temu nazwałbym tych krytyków półgłówkami, teraz stałem się łagodniejszy - mówi "Wprost" Żegalski. Artysta uważa, że historia przyznała mu rację, bo malarstwo realistyczne, czerpiące z dorobku dawnych mistrzów, jest coraz bardziej cenione. Maestro Żegalski od kilkunastu lat mieszka i tworzy za granicą (najpierw w Niemczech, obecnie w Belgii). Gdy przyjeżdża do Polski, mieszka w wyremontowanym przez siebie pałacu w Wilemowicach na Dolnym Śląsku. Kilkanaście lat temu podczas Kunstmesse w Kolonii bez zgody powiesił swoje pejzaże obok obrazów kubisty Georges'a Braque'a. Dopiero po kilku dniach organizatorzy zorientowali się, że mają superatę na sali - prace Żegalskiego usunięto w asyście policji. Po pierwsze - porządny warsztatMalarstwo Żegalskiego określa się mianem "neorealizmu egzystencjalnego". Maestro lubi alegorie, ale nie rezygnuje przy tym z wiernego, wręcz fotograficznego odtworzenia rzeczywistości. Na jednym z obrazów namalował postać, będącą połączeniem samuraja, motocyklisty i osoby przygotowującej się do załatwienia naturalnej potrzeby. Dzieło kupił do swej kolekcji koncern Yamaha. Na innym obrazie Maestro sportretował kierowcę Formuły 1 jako Stańczyka naszych czasów. Jego specjalnością są portrety oraz malowidła ścienne nawiązujące do prac Giovanniego Battisty Tiepola. Freski Żegalskiego zdobią pałace przemysłowców i arystokratów we Włoszech, Francji i Szwajcarii. - Zaczynałem od pejzaży i nadal je maluję, bo lubię nasz spokojny polski krajobraz, szarozielonkawe łąki, a na nich pasące się krowy - opowiada Żegalski. Zadaniem sztuki, w jego przekonaniu, jest docieranie do przeciętnego człowieka, a nie udawanie metafizycznych uniesień. - Zanim się zacznie eksperymentować, trzeba najpierw mieć porządny warsztat. To jest jak z muzyką: nikt nie będzie słuchał człowieka, który próbuje grać na skrzypcach, chociaż nie umie - mówi. Franciszek Starowieyski namawia go do powrotu do kraju. Chciałby, aby Maestro malował wielkie płótna o narodowym charakterze. Żegalski w odpowiedzi cytuje chińską maksymę o artyście, który jest jak drzewo - korzeniami wyrasta z ojczystej ziemi, ale gałęziami obejmuje cały świat. /Łukasz Radwan (Tygodnik "Wprost", Nr 1072, 16 czerwca 2003)/EGZYSTENCJA WEDŁUG MAESTRAPo raz pierwszy zetknąłem się ze sztuką Leszka Michała Żegalskiego w połowie lat osiemdziesiątych. W szacownych Łazienkach Królewskich, w galerii zwanej Starą Kordegardą wystawiła swe prace malarskie w atmosferze skandalu obyczajowego i sensacji artystycznej, "Grupa Trzech", zwana też "Tercetem Nadętym", którą tworzyli obok L. M. Żegalskiego, Piotr Naliwajko i Janusz Szypt. Niekwestionowanym liderem tej grupy, w sensie założeń ideowych zawartych w rozlicznych manifestach, a także realizacji stricte artystycznych, był od początku Żegalski. To właśnie "Maestro" skupiał na sobie uwagę bezkompromisowością poglądów i śmiałością ikonograficznych rozwiązań. I choć grupa wystawiała potem przez długi czas razem, drogi jej członków powoli zaczynały się już rozchodzić. Jej lider wyjechał najpierw do Niemiec, aby następnie w Belgii próbować ułożyć swe artystyczne życie. Zanim do tego jednak doszło, pewnego upalnego sierpniowego dnia 1988 roku przed obrazem "Wartki Jelonek" (znanym później jako "Wypadek motocyklisty") w warszawskiej Hali Gwardii zatrzymało się na dłużej dwóch mężczyzn. Obaj byli członkami jury Ogólnopolskiej Wystawy Młodej Plastyki "Arsenał 88", którą zwiedziło ponad 100 tysięcy ludzi, co do dziś jest nie pobitym rekordem frekwencji na wystawach sztuk plastycznych w Polsce. Zachwyt jednego z nich nad sztuką Żegalskiego trwa do dnia obecnego i zaowocował długoletnią przyjaźnią obu artystów. Mowa oczywiście o Franciszku Starowieyskim. Tym drugim jurorem zaś był nie kto inny, jak sam Roman Opałka. To ich głosy głównie przesądziły, że jury "Arsenału 88" przyznało swe Grand Prix Leszkowi Michałowi Żegalskiemu. Taki był początek wielkiej kariery, pełnej wzlotów i upadków, sukcesów i okresów zwątpienia, głosów zachwytu, ale i oburzenia i zwykłej polskiej zawiści. L. M. Żegalski pozostał jednak cały czas sobą i konsekwentnie budował swe credo artystyczne, zarówno na Zachodzie, jak i w czasie częstych pobytów w Polsce. Co zatem jest takiego intrygującego w sztuce malarskiej Leszka M. Żegalskiego, że pozwala na upatrywanie w Nim jednego z najwybitniejszych polskich malarzy współczesnych? Najprościej byłoby powiedzieć, że jest łatwo rozpoznawalny na rynku sztuki, że ma swój podpis malarski, że można go określić, jak chcą Amerykanie, mianem "be like". To wszystko w sztuce jest bardzo ważne, bowiem tylko wielcy artyści są oryginalni a ich twórczość posiada walor uniwersum i jest przy tym niepowtarzalna. Na czym zatem konkretnie polega fenomen artystyczny Leszka M.. Żegalskiego? Pisząc o młodym malarstwie polskim i formułując nowe w nim tendencje, jedną z nich nazwałem "neorealizm egzystencjalny". Przewodnim motywem tego malarstwa jest ludzkie zmaganie się z losem. Reprezentanci tego nurtu (m.in. Piotr Naliwajko, Janusz Szpyt, Józef Panfil, Tadeusz Boruta, Józef Karkoszka, Kazimierz Kalkowski) nie rezygnując z dążności do wiernego odtwarzania rzeczywistości, odrzucając piękno formalne na rzecz odsłonięcia prawdy psychologicznej, wydobywając z otaczającego świata to, co w nim powszechne, na pierwszy plan wysuwają aspekt egzystencjalny. W tej sztuce, w jej jądrze, jest coś na kształt "słowiańskiej duszy", owego specyficznego wschodniego mistycyzmu, dostojewszczyzny - cierpienia i wzniosłości ukazanych bez patosu w realnym otaczającym świecie, z jego pięknem widzianym przez brud. "Przez ciebie płynie strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością" pisał Zygmunt Krasiński i te właśnie słowa oddają chyba najgłębiej sens malarstwa Leszka M. Żegalskiego, który obok wspomnianych wyżej malarzy jest czołowym przedstawicielem "neorealizmu egzystencjalne-go". To właśnie w Jego pracach najsilniej przekraczane są granice realności, uduchowiona jest materia. Pojawia się rys autobiograficzny, w zaskakujących i prowokujących zestawieniach personalnych. Artysta ten często sięga po cytaty z malarstwa historycznego, powołuje się na dawnych mistrzów, lawiruje między wielkimi stylami w sztuce. Kiedy przyglądam się obrazom "Maestra" z Jego ostatnich wystaw w Polsce, widzę, że właściwie niewiele się w obrazach Żegalskiego zmieniło. To, o czym pisałem powyżej, charakteryzowało Jego twórczość już dużo wcześniej. Dziś jest ona jeszcze bardziej dojrzała w sensie zarówno formalnym, jak ikonograficznym. Ten sam, łatwo rozpoznawalny styl nasączony jest jeszcze bardziej gorzką ironią. Pozostał jednak pełen wewnętrznego ciepła dystans wobec dramatu, którego nosicielami są bohaterowie Jego obrazów, budowanych nadal solidną konstrukcją planów i postaci. Ich powierzchnia ciągle urzeka zgaszonym kolorytem tła, ostrym i pewnym rysunkiem, skontrastowanymi smugami światła i cienia. Leszek Michał Żegalski od kilkunastu już lat mieszka w Niemczech i tam właśnie kontynuuje swą artystyczną działalność. Ostatnio przeniósł się jednak do Belgii, by tu z kolei próbować osiągnąć pełnię twórczego wyrazu. Tadeusz Kantor był mawiać, że by zostać artystą narodowym, wpierw trzeba zostać artystą międzynarodowym. Żegalski ma wszelkie kwalifikacje warsztatowe i wiarygodność ikonograficzną być już dziś malarzem na wskroś polskim, będąc jednocześnie rozumianym na Zachodzie. Wspomniany wcześniej Franciszek Starowieyski namawia od dłuższego już czasu "Maestra" na powrót do kraju na stałe. Widzi w Nim malarza wielkich realizacji plafonowych. Sugeruje też opracowanie artystyczne wielkiej ściany w Sejmie, realizacje wielkich płócien o narodowym charakterze. Wydaje się jednak, że L. M. Żegalski bardziej niż konstatacją Kantora czy namowami Starowieyskiego zdaje się na dziś przejmować chińską maksymą, która mówi, że artysta jest jak drzewo - korzeniami wyrasta z ojczystej ziemi, ale gałęziami obejmuje cały świat. Jego cała dotychczasowa sztuka w swej warstwie, zarówno ikonograficznej, jak i ikonologicznej, ma polskie, narodowe konotacje. Jednak jej przesłanie, ukryty sens, metafizyczny wymiar pozwala to wielkiej próby malarstwo smakować również w krajach na zachód od Łaby czy za Wielką Wodą. Życząc Leszkowi wielkiej międzynarodowej kariery, chciałbym też częściej móc oglądać jego głęboko ludzkie, świetnie opracowane formalnie i po prostu piękne malarstwo, w salonach i galeriach sztuki nad Wisłą. Jarosław M. Daszkiewicz (Warszawa, październik 2000)BARBARZYŃCA NADCHODZI!Maluje wielkoformatowe obrazy, ale nie jak Pan Bóg przykazał na płótnach, tylko na starych zniszczonych plandekach. Jego dzieła zdobią już wiele ścian w rezydencjach słynnych europejskich rodów (m.in. rodziny Toblerone) i firm (m.in. Yamahy). Leszek Żegalski, były lider słynnego w latach 80. Tercetu Nadętego, przedstawiający się jako Maestro, nie tylko swobodnie traktuje polskie malarstwo historyczne, ale też kpi z całego nurtu abstrakcji. "Żegalski nie zauważa niczego, co się wydarzyło w latach 60. czy 70. Świadomie pomijając to wszystko, jest dla mnie fascynującym barbarzyńcą" - stwierdził przed laty Roman Opałka. Od 29 czerwca przez miesiąc będzie można podziwiać (i kupować) prace Maestra. Wystarczy odwiedzić stołeczną Galerię Katarzyny Napiórkowskiej (Rynek Starego Miasta). (ŁR) Łukasz Radwan (Tygodnik "Wprost", Nr 1178, 03 lipca 2005)SPOTKANIE Z ROZSTANIEMRozmowa z Romanem OpałkąJarosław Świerszcz: Był Pan w Polsce w zeszłym roku trzy razy. Czy te trzy bytności w kraju dają Panu możliwość określenia sytuacji we współczesnej sztuce polskiej, sztuce końca lat 80-tych? Roman Opałka: To bardzo trudne pytanie. Właściwie byłoby z moich pozycji niezręcznością jakieś opiniowanie. Ale żeby nie wymigać się z tego pytania. Wydaje mi się, że istnieje niebezpieczeństwo, nie tylko w polskiej sztuce, także w światowej, ale przede wszystkim w polskiej, łatwości robienia tego, co robi cały świat. Jarosław Świerszcz: w czasie ostatniej wizyty w kraju został Pan zaproszony do udziału w Jury "Arsenału '88". Jak Pan ocenia tę wystawę, która wywołała tyle sporów i kontrowersji w środowisku artystycznym i u publiczności? Roman Opałka: Jeżeli ta wystawa miała powodzenie, to przede wszystkim przez swoje podobieństwo do sytuacji politycznej w tym kraju, odzwierciedlała chęć wyjścia z sytuacji, która była i jest ciężarem. Z drugiej strony odniosłem wrażenie, negatywne wrażenie, niesłychanego chaosu, niesłychanego bełkotu. Większość z tych młodych ludzi wydawała mi się jakby zagubiona. Byłem trzy razy w zeszłym roku w Polsce m.in. w czasie trwania "Arsenału", gdzie zaproszono mnie do Jury przy okazji pobytu w Warszawie. Zapytano mnie czy wziąłbym udział? Ja oczywiście nie odmówiłem - cała przyjemność po mojej stronie. Musiałem jednak zatem w sposób bardziej odpowiedzialny zastanowić się czym jest ta zastana sytuacja na wystawie i jak na nią zareagować, kogo wyróżnić, komu dać nagrodę. Grand Prix otrzymał, pamiętam, Leszek Żegalski. Może to nieskromnie zabrzmi, ale chyba dzięki mnie otrzymał tę nagrodę. Jak już się Pan zorientował w trakcie naszych dyskusji z ostatnich dni, ja nie daje się tak łatwo zepchnąć na inne tory. Mam swoje bardzo "twarde" poglądy. Mimo że Żegalski jest z zupełnie innego świata, innego rodzaju sztukę tworzy, sztukę, która jest dalszym ciągiem historii sztuki tej, która nie zauważa tego wszystkiego, co się zdarzyło w sztuce lat 60-tych czy 70-tych. On jakby, co wynika z jego mentalności, pomija to wszystko, nie zauważa tego. Jest dla mnie takim fascynującym barbarzyńcą. On najlepiej z wszystkich biorących udział w wystawie w tym całym chaosie, oddał wulgarność, którą widzi się w Polsce... w pijaństwie, w tej narodowej tragedii. Ja nie mówię, o kraju alkoholików, ja mówię o kraju, w którym to pijaństwo tak widać. Tak jak na obrazie Żegalskiego, on sam wydaje się artystą niezwykle interesującym w swej twórczości, jako ktoś, kto niezależnie od tego, co się wydarzyło w sztuce światowej, robi rzecz, która zaskakuje siłą. Oczywiście zwróciłem też uwagę na innych młodych artystów, ale jeśli mówię właśnie o Leszku Żegalskim, to po to, by podkreślić jego oryginalność i typowość dla sytuacji w Polsce. Jak rozumiem słowo "typowość"... Żegalski dobrze obrazuje to, czym jest dziś, w sposób zbyt ilustracyjny może, ale z dużą siłą, sytuacjia polska. (...)" Jarosław Świerszcz (BW ART Katowice, 1989)WYDZIELINA Z ARTYSTYObszerny artykuł nt. sztuki współczesnej. www.wprost.pl Łukasz Radwan (Tygodnik "Wprost", Nr 1154, 16 stycznia 2005)IMPRESJE MIKOŁOWSKIE'Maestro' Leszek Żegalski, jak sam o sobie mówi 1/3 Tercetu Nadętego (grupy artystów kiedyś gwałtownie odwołujących się najlepszych realistycznych tradycji malarstwa) sam siebie nazywa 'jedynym prawdziwym dadaistą'. Jego obrazy zadziwiające techniczna biegłością łączą w sobie prowokacyjną szczerość ('Akt kobiety') z przypowieścią o sensie ludzkiej egzystencji, wyrażoną np.: w obrazie przedstawiającym postać mężczyzny zakutego w zbroję, niby bezpiecznego lecz szamoczącego się beznadziejnie w sieci dziwacznych przeszkód: słupów, znaków drogowych, itp. Andrzej Pollo, 2005 "Impresje Mikołowskie 1995"^ powrót do góry |
PUBLIKACJE201520142011
>Tercet Nadęty< >Fashion Ekstra< >Artykuł w Gazecie Wyborczej< 2007
2003
2001
1997
19951991
1990
1988
inne
PLAKATY |